piątek, 27 lipca 2012

Dzień Czternasty. Sztuka nawigacji

Tym razem będzie o wędrowaniu od strony technicznej. A zapewniam, że jest o czym opowiadać. To też odpowiedź na pytanie z jakich pomocy korzystamy podczas marszu. Cała trasa została opracowana przez wuja i podzielona na 30-40 km odcinki (jeszcze w Warszawie gdy ja zapadałam się w Alaskańskie śniegi). Wuj siedział nad nią jakieś dwa tygodnie, porównywał mapy, przewodniki oraz oglądał drogi na Gogle Earth (tak, tak, serio!) Każdy dzienny odcinek jest opisany na specjalnej kartce, zawierającej skserowane i wklejone małe mapki. Na kartkach zapisane są też różnego typu uwagi („za czerwonym szlakiem w lewo”, „trzymać się drogi przy moście”, „pozostałości pałacu, ale nie musimy tam iść”). Obok hasła o miejscowościach z noclegami. U góry natomiast rodzaj i nr dodatkowej mapy, z której możemy korzystać (mapa: Chełm, mapa: Zamość). Oprócz tego są jeszcze tzw. trzy święte kartki! Na tych kartkach jest zapisana skrótowo cała trasa oraz to ile km mamy przejść dziennie. Start-Meta, mijane miejscowości, km i data.


                                 
                         Wujowe notatki przechowywane w specjalnej segregatorowej koszulce.

Po co to wszystko. Ano po to, żeby wygodniej się szło i żeby się człowiek cały czas nie zastanawiał czy idzie w dobrym kierunku. Wieczorem wyjmuje się takie dwie karteczki, ogląda trasę, patrzy jakie są niespodzianki, trudne miejsca i nosi się je następnego dnia gdzieś w pobliżu. Gdy dochodzimy do ciekawych miejsc czytamy sobie ich opisy z przewodnika porównując stan realny z tym co napisane (a przyznaję, że często takie porównania wprawiają nas w rozbawienie). Wygląda to idyllicznie, ale przeszkód nie brakuje.
Oczywiście nie zawsze trasa wygląda tak jak powinna. A raczej rzadko kiedy wygląda tak jak powinna. Gdy mamy wątpliwości, autochtoni nie mają aktualnych danych, nie ma żadnych podpowiedzi zewnętrznych ze świata, a kompas pokazuje tylko kierunek a nie dokładny szlak to możemy spojrzeć w tzw. duuużą mapę. A takich map mamy 14 J (a było więcej bo część już wuj wywiózł do Warszawy tydzień temu).



                     Nasze mapy i słynny już przewodnik, z niemniej słynnym Glutem Obieżyświatem.

Niestety nie zawsze mapa pomaga. Miasta się rzecz jasna zgadzają. Ale niektórych dróg już nie ma, są za to jakieś inne. To brzmi być może dość zabawnie ale jeśli kręcimy się przez pół godziny w kółko to tracimy humor. Osobny rozdział można napisać o szlakach turystycznych. Gdy tylko możemy to staramy się z nich korzystać. Niestety najczęściej są one prowadzone na zwykłe „odwal się turysto”. Początek elegancki, ginie po 5 minutach, skręty nie zaznaczone, symbole ledwo widać. Dziś na przykład, na tzw, odcinku safari (+35 stopni, wysokie trawy, patelnia, zero wiatru, żyraf też zero
 

                                              Odcinek typu safari. Niech zielony kolor nikogo nie zmyli.

Gdy nie pomaga magiczna kartka, gdy na mapie nie ma rozwiązania, gdy już wiemy, że jesteśmy w tzw. czarnej d*** zostaje lampa alladyna czyli Iphone. Ma on bowiem całkiem niezłą aplikację nawigacyjną i jeśli tylko emituje sygnał (a Orange go łaskawie wychwyci) to jest w stanie nam pokazać gdzie mniej więcej jesteśmy. Czy już minęliśmy dane jezioro czy zgubiliśmy się permanentnie. Gapimy się wtedy w tą niebieską kuleczkę mając nadzieję znaleźć wyjście z labiryntu. Brzmi to strasznie, wiem, ale naprawdę się przydaje.

Pod koniec każdego dnia przychodzi miły moment sprawdzenia trasy. Przyznaje, że szczególnie ja się tym rozkoszuję J. Chowamy nieaktualne karteczki, wyjmujemy następne. Liczymy km (wuj – coooo, ja mam tak daleko dojść? Nie wiem czy dam radę…) i ogarniamy kolejne miejsca noclegowe (a to sztuka wymagająca dużego sprytu i elastyczności). Przede wszystkim jednak sprawdzamy nasze położenie na mapce zamieszczonej na grzebiecie towarzyszącego nam przewodnika. A im wyżej jesteśmy tym większy uśmiech pojawia się na naszych twarzach. Dzisiaj uśmiechaliśmy się baaaardzo szeroko bo po pierwsze mieliśmy do przejścia tylko 25 km (efekt morderczego maratonu 40 paro km dzień wcześniej) a po drugie po południu mogliśmy się zrelaksować na jednym z nielicznych kąpielisk nad Bugiem. Jak dobrze :-) :-)

                        

   
                            Wola Uhruska i relaks nad Bugiem :-) :-) :-)



J) szlaku nie było przez 6 km! Głupota, bezczelność, niedopatrzenie? No i jak się tu zaufać i się nie irytować?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz