wtorek, 24 lipca 2012

Dzień Jedenasty. Zwariowany staruszek i maszkary ogrodowe


Dzisiejszy dzień zaczynamy od zabytków, przez duże Z. Na początek zespół pałacowy w Dołhobyczowie. Kiedyś należał do rodu Rastawieckich. Znajdowały się tam podobno obrazy Baciarellego i Brodowskiego oraz kolekcja malarstwa polskiego z płótnami Kossaka, Malczewskiego i Wyczółkowskiego. Po II wojnie popadł w ruinę. I tak się rujnuje dalej. Obok neogotycki lamus z I połowy XIX w. zbudowany w stylu romantycznego zameczku, z okrągłą basztą zakończoną krenelażem. W porannych promieniach słońca wygląda trochę jak z jakiejś książki Bahdaja.





Wychodząc ze wsi mijamy kilkanaście traktorów stojących w kolejce do naszego młyna. Na przyczepach rzepak. Jego cena w skupie to 2107 pln. za tonę (a na takiej przyczepie jest max 4 tony). Pszenica to ok. 900 za tonę. Spotkany później rolnik zdradza nam jeszcze, że z hektara zbiera się jakieś 2-3 tony rzepaku, albo 8-9 ton pszenicy. I że w tym roku cena tej ostatniej jest wyższa niż w zeszłym. Notuję skrzętnie te informację i gonie wujka, który już jest przede mną. 


 Pierwszy przystanek na naszej trasie to Kryłów z ruinami zamku i pozostałością cmentarza żydowskiego. Cmentarz jest oczywiście zarośnięty i nie sposób do niego dojść (potykamy się tylko o kilka nagrobków). Ruiny zamku nie są zaś specjalnie atrakcyjne. Większą atrakcją jest to, że po raz pierwszy widzimy Bug. Jeszcze większą pan Kaźmierz, suchutki staruszek, który za wszelką cenę chce zwrócić naszą uwagę. Ciągnie nas na tyły swojego majątku gdzie znajdują się resztki murów z posiadłości Horodyskich i tajemna studnia, którą można się podobno dostać do zamku (prawie uwierzyłam J). Pan Kaźmierz gada jak najęty, co chwila wtrąca słowa rosyjskie. Był kiedyś felczerem w ośrodku zdrowia. Teraz działa społecznie we wsi. M.in. posadził dąb ku czci Jana Pawła II na Rynku. Zanim wyrwiemy się spod jego opieki ostrzega nas jeszcze przed zgubną radiacją (znaczy się promieniowaniem) i każe mocno posmarować „tymi zagranicznymi mazidłami”.



 Kolejne godziny to spacer po asfalcie wśród okolicznych wsi. Warto tu przy okazji wspomnieć jedną ciekawostkę. Wsie na tych terenach różnią się od tych, które widzieliśmy w pierwszych dniach naszej wycieczki. Przeważają budynki parterowe, jest dużo domów z drewna, nie ma takich oszałamiających kolorów jak wcześniej, w każdym ogrodzie obowiązkowo rosną też ogromne ilości kwiatów. Prawie przy każdym gospodarstwie gniazdo bocianie, przy co drugim gospodarstwie pole uprawne. Pojawiają się nieśmiałe tabliczki z agroturystyką. Ale największa niespodzianka kryje się w ogródkach. To rozmaitego rodzaju figurki stawiane jak mniemam dla ozdoby. I tu fantazja ponosi mieszkańców, oj ponosi. Poniżej kilka najzabawniejszych przykładów.




Na zakończenie dzisiejszego dnia, tuż przed Hrubieszowem – wieża widokowa. Chyba taka miejscowa atrakcja turystyczna. Wspinamy się na samą górę i robimy kilka zdjęć. W dali widać Ukrainę, tory kolejowe i tzw. Królewski Kąt, miejsce przeprawy Chrobrego przez Bug w XI w. Całkiem, całkiem. 







Noclegi coraz droższe. Tym razem lądujemy w obskurniutkim motelu przy wyjeździe z miasta. 50 pln za osobę, ale przynajmniej w cenie jest śniadanie. Na pytanie czy jest WiFi, pani w recepcji odpowiada, że bardzo przeprasza ale nie rozumie o co mi chodzi.

1 komentarz: