poniedziałek, 30 lipca 2012

Dzień Siedemnasty. Za murami Monastyru

Budzi mnie cichy turkot maszyny do szycia. Przypominam sobie gdzie jestem i wiem, że muszę temu domowi poświęcić osobny akapit. Podczas naszej wędrówki nocujemy w bardzo różnych miejscach. Jednych lepszych, innych gorszych. W niektórych jest telewizor, czajnik, ręczniki, świeża pościel, w innych nie ma kompletnie nic, są za to za krótkie łóżka (a oboje z wujem mamy po 160 cm!). Jednak dopiero pierwszy raz trafiliśmy na gospodarstwo agroturystyczne z prawdziwego zdarzenia. Albo raczej z duszą. Piękny murowany dom położony pod lasem. Pełen tajemniczych zakamarków i niezwykłych pokoi. Przy wejściu suszą się jabłka a w słoikach stoją zasypane cukrem jeżyny. W oborze zwierzęta a więc świnie i byki. Biały kot ociera się o nogi gościom. Dzieci z uśmiechem mówią dzień dobry i ściskają dłoń. Ale esencją tego miejsca jest gospodyni – Pani Urszula. Ciepła, życzliwa i mądra kobieta. Powita pączkami, zrobi tyle herbaty ile chcemy, zrobi wujkowi obiad i poczęstuje kanapkami na kolacje. Gdy wychodzę w trakcie burzy na spacer dzwoni i pyta czy nie trzeba po mnie gdzieś podjechać. Podpowiada gdzie znaleźć nocleg w Kodniu i co powinniśmy po drodze zobaczyć. I co najważniejsze usiądzie i porozmawia na każdy temat. O każdej porze. Czy to 7 rano czy 22. O zmianach w gminie w ostatnich latach, o miejscowych wierzeniach. O tym, kto, kiedy i dlaczego przekracza nielegalnie granicę i o mieszanych polsko-białoruskich małżeństwach. Szczerze, od serca, bez krygowania się. Słuchało mi się tego z przyjemnością i przyznaję żal mi było opuszczać to miejsce.


Trasa jednak czeka. A wraz z nią brzydka pogoda. Jest pochmurno. Pada dość często. Ale wiemy, że nie jesteśmy z cukru więc staramy się nie zwracać na to uwagi. Rozglądam się z niepokojem czy deszczowe chmury nie zamienią się w burzowe, nie chcę bowiem powtórki z wczorajszego dnia i łapania stopa. Ale jest jeden plus. Powietrze jest o wiele lżejsze i rześkie. Dochodzimy do miejscowości Sławatycze (cerkiew oczywiście zamknięta, a w ogródkach mieszkają dziwne zwierzęta), mijamy przejście graniczne (wuj po porannej kawie ostro pędzi do przodu) i po kilku kwadransach dochodzimy do Jabłecznej.





Osobliwości Sławatycz. Cerkiew prawosławna p.w. Wstąpienia NMP i …. krokodyl

Jabłeczna to maleńka miejscowość nad samym Bugiem. A słynie głównie z przepięknego Monasteru św. Onufrego. Jak głoszą miejscowe przekazy inspiracją do o jego założenia było pojawienie się w okolicach Jabłecznej ikony św. Onufrego,
 która po prostu przypłynęła Bugiem J. No i mieszkańcy uznali, że to akt szczególnej łaski i postawili Monastyr. Rzecz jasna prawosławny. Przed wejściem do zespołu klasztornego wita nas drzewo, na którym znajdują się przywieszone przez wiernych wota.






Niezwykłe drzewo przy drodze do Monastyru w Jabłecznej

Pierwsze wzmianki o Monastyrze pochodzą już z XV wieku. Miał on bardzo burzliwą historię. Po 1596 r. mnisi z Jabłecznej nie przystąpili do unii brzeskiej i trwali przy prawosławiu przez dobre kilka wieków. Kiedy ich zwierzchnicy przechodzili na katolicyzm, Jabłeczna wypowiadała im posłuszeństwo. I tak kilkanaście razy J. Sytuacja uregulowała się dopiero w XIX w. kiedy to klasztor zaczął podlegać nowo utworzonej diecezji prawosławnej w Warszawie. Warto też dodać, że wówczas – tak jak wcześniej – Monaster leżał na prawym, wschodnim brzegu Bugu. Ale widocznie nam bardzo zależało, żeby leżał u nas, w Polsce, więc uregulowano rzekę w Jabłecznej i Monaster znalazł się po stronie zachodniej J.






Monastyr św. Onufrego w Jabłecznej. Cerkiew na zewnątrz i od środka.

Monastyr św. Onufrego to dziś jeden z 7 (!) zakonów prawosławnych w Polsce. Do roku 1947 był tak naprawdę jedynym istniejącym, wówczas to jednak utworzono żeńskie zgromadzenie w Grabarce. Dziś u św. Onufrego mieszka10 mnichów. Najważniejsze są dla nich 3 rzeczy: post, praca i modlitwa. Cały zespół (cerkiew, budynki mieszkalne i okoliczne kaplice) utrzymany jest w świetnym stanie, zapewne też dzięki datkom. Wszystko można zobaczyć, obejrzeć, a pełniący na terenie Monasteru posługę seminarzyści odpowiedzą na każde pytanie. Wszyscy są tu uśmiechnięci i spokojni. I zapewniają, że ta atmosfera wpływa na każdego kto się tu zatrzymuje.



Jabłeczańska Ikona Matki Boskiej. Dookoła prorocy Starego Testamentu, trzymający w ręku teksty ze starotestamentowymi przepowiedniami o Zbawicielu. Stąd ikona często nazywana jest „Wypełnienie Przepowiedni Proroczych”. Obok prześliczna kaplica p.w. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny.

Wędrując dalej napotykamy budynki byłych PGRów. Moją uwagę przykuwa wyblakły napis. Dukam coś niewyraźnie, próbując rozszyfrować o co chodzi. A wuj staje i czyta jednym tchem: Wydajną pracą uczcimy 20-lecie ludowej ojczyzny!




Znaleziska po drodze do Kodnia.

Późnym popołudniem docieramy do Kodnia. Kolejnej miejscowości stricte pielgrzymkowej. I jak na strudzonych wędrowców przystało nocujemy w Domu Pielgrzyma, na tyłach Bazyliki. Wcześniej jeszcze postawa obywatelska zmusza nas do zwiedzenia parku i pozostałości zamku słynnych Sapiehów. Ja zmęczona jak nigdy dotąd, kładę się spać już o 21. Do snu przygrywają mi kościelne kuranty.








Dawna cerkiew zamkowa z – uwaga – 1540 r. Niepodobna do żadnej innej jaką dotychczas spotkaliśmy. Jedyny na polskich ziemiach przykład murowanej cerkwi gotyckiej z wczesnorenesansowym portalem. Czerwona cegła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz