środa, 1 sierpnia 2012

Dzień Dziewiętnasty. Zmęczenie materiału

To musiało kiedyś nastąpić. Wcześniej czy później kryzys przychodzi na każdej wyprawie. Znużenie powtarzanymi czynnościami, tym samym schematem dnia, kolejną cerkwią i kolejnym cmentarzem spotkanym po drodze. Brakiem kontaktu ze światem, tęsknotą za kubkiem kakao na dzień dobry i ukochaną wanną. Ale znowu dzień się zaczyna. 7:00 rano budzik, pakowanie coraz bardziej śmierdzących ciuchów, oklejanie stóp plastrami. Poranna herbata bardziej żeby obudzić organizm niż dla przyjemności. Układanie włosów po to, żeby nie przeszkadzały w ciągu dnia. Zakupy w Groszku / Żabce albo innej lokalnej Krysi i wybór ograniczony do jogurtu morelowego lub truskawkowego. Znów nas zdumiewa tragicznie nijakie pieczywo. Brak słodkich bułek czy jakiejkolwiek drożdżówki to jak brak nadziei. Wuj patrzy na marne śniadanie i wzdycha, no bo ile można czerpać energii z suchego kawałka chleba.

Idziemy, bo wiemy, że trzeba ale nawet nie chce nam się rozmawiać, komentować tego co obok ani czytać na głos opisów z przewodnika. Wieś, pole, wieś, szosa. Temperatura w powietrzu 31, na szosie 44. Kobieciny siedzące przy płotach, ululani panowie pod sklepami o 10 rano i szczekająco-kaszlące kundle. Znowu te same komentarze: ooooo, to ciężko tak iść…..a po co Państwo tak idą?...... mi to by się nie chciało…….. nie lepiej rowerem? Próba tłumaczenia sensu marszu wywołują tylko pobłażliwy uśmiech. Kolejne kwadranse podobne do siebie. Nawet obserwowanie trasy w gogle maps nie sprawia przyjemności. Ogólne zmęczenie całego organizmu. Mięśnie w ciągłym ruchu nie mają chwili przerwy. Słońce przypieka łydki. Raz, dwa, raz, dwa. Czasem trzeba przegonić jakąś natrętną muchę albo zabić komara a więc zmusić się do dodatkowego ruchu ramion. Pierwsze 8 km jak najszybciej. Po drugiej ósemce jak zawsze przerwa. I znowu szukanie sklepu z małą gazowaną wodą w szkle, zdejmowanie butów i wylegiwanie się na trawie. Chwilowa ulga jakże zwodnicza. Milczymy, gapimy się przed siebie. Wuj nie zrobił dziś ani jednego zdjęcia. Ja coś tam pstrykam ale bez przekonania. Te same obiekty, podobne kadry i światło. Komentarza foto dziś nie będzie. Ktoś w końcu rzuca hasło, że trzeba iść. Kolejna 16-tka już wolniej. Przerzucam się na sandały i przyczepiam buty do plecaka. 9 kg ciąży z każdą minutą. Paski wbijają się w ramiona, tył się ociera o plecy. Słońce rzecz jasna świeci w prosto w oczy. Tuptanie, dreptanie, wuj zwalnia i idzie resztką sił, bez uśmiechu. Na każde pytani odpowiada tym samym: dobrze Elizko. Myśli w głowie mało konstruktywnie obijają się o mózg. Może pomyślę o tym co będę robić po powrocie? Eeee nie, to jeszcze tyle czasu. Może o tym co zjem na kolację? Eeeee, znowu będzie przecież to samo. Pojawiają się wątpliwości i czarne myśli. Zmieniają się może melodie nucone pod nosem. Wraz z wkroczeniem w obszar chrześcijaństwa chodzi mi cały czas w pamięci liturgia i pieśni kościelne. Madonno, czarna Madonno… i Ojcze Nasz. Ale na szczęście nie śpiewam na głos. Zresztą w ogóle się prawie nie odzywam.

Po 18 jak zwykle szukanie noclegu. Zastanawianie się czy trzeba będzie przejść całą wieś czy tylko połowę zanim trafimy pod właściwy adres. Gdy już trafimy do celu zrzucamy rzeczy i znowu schemat. Najpierw sklep (wolniutko, krok za krokiem, od krawężnika do krawężnika) i zakupy na wieczór. Potem wuj do krzyżówek, ja do szukania noclegu na następny wieczór. Kilka kwadransów dzwonienia i sprawdzania cen i wolnych pokoi. Robi się 20. Wuj nadal nosem w Jolkach i sudoku, przekręca się na drugi bok. Teraz mycie. Kto pierwszy do łazienki ten lepszy, drugi zwykle ma gorsze ciśnienie i zimniejszą wodę. Po zalegnięciu w łóżku z komputerem trudno wstać. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Gibają się na różne strony i nie mogą złapać równowagi. Stopy bolą, tak twardo, po całości. Kubek z wodą podaje wuj. W całym pokoju leżą rozrzucone ciuchy. Spisywanie rzeczy na bloga, przenoszenie zdjęć do komputera. Wuj z krzyżówek przerzuca się na lokalne gazety. Robi się 22. Nieudolne próby złapania Internetu. Jeszcze trochę pisania bloga. Jeszcze dam radę przejrzeć zdjęcia i obejrzeć trasę na następny dzień. Jeszcze może napiszę parę słów na dobranoc. I kolejne kwadranse mijają. Zasypiam koło 24. Łóżku tradycyjnie za krótkie. Nastrój wciąż nijaki. Może jutro będzie lepiej.

1 komentarz: