czwartek, 27 czerwca 2013

Dzień Czwarty. W poszukiwaniu żubrów

Dzisiaj dajemy sobie fory. Czeka nas tylko 25 km do Białowieży śpimy więc do 8, śniadanie jemy koło 9, a przed wymarszem idziemy na spacer w poszukiwaniu soboru. Wiele osób wspomina nam bowiem, że to najważniejsza do zobaczenia rzecz w Hajnówce. Po drodze zaopatrujemy się w kolejne psikacze na komary oraz w mały żel do golenia (wuj swój zdołał już gdzieś zgubić). Mijajmy też małe sklepiki ze wszystkim co popadnie, miejscowy targ gdzie handluje się warzywami, rondo błogosławionego Jana Pawła II (biedny) oraz malutkie kioski ruchu (zestaw specyficzny: gazety, znicze, kwiaty).





 Sobór znajdujemy bez problemu, wygląda bowiem tak, że …..hm….. trudno go ominąć. Jego bryła nie przypomina niczego co znamy, ani też niczego sensownego. To znacznie utrudnia zrobienie zdjęcia, którego ukazało by jego… okazałość J. Na usprawiedliwienie można dodać, że to dzieło współczesne, wyświęcone jakieś 20 lat temu.

Mamy szczęście bowiem sobór odwiedza grupa niemieckich turystów i dzięki temu udaje się nam wejść do środka i pooglądać co nieco. W środku nie można robić zdjęć (jesteśmy grzeczni, nie łamiemy tego zakazu) więc pozostaje opowiedzieć. Dominuje złoto, błękit, zieleń. Na sufitach anioły, różnego rodzaju teksty, historie biblijne, etc. Nie ma przepychu, ale nie ma też specjalnych rewelacji. Na pamiątkę kupujemy ładny folder i ikonę dla Basi.



Na trasę wychodzimy o 11. Kierunek – zielony szlak przez Puszczę. Początkowo wygląda to super, miękkie podłoże, wyraźnie zaznaczona ścieżka, cisza i spokój, lekki chłodek. Sielską atmosferę burzą 2 agresywne telefony z pracy (no coments) oraz nagłe zaniknięcie szlaku. Na naszej drodze wyrasta bowiem szkółka leśna, której nie sposób obejść, nie ma też alternatywy. Decydujemy się więc wejść na nieczynne tory kolejowe i maszerować po nich. To świetny pomysł, idzie się bowiem szybko, wygodnie, a widoki są przepyszne (dłuuuuuugi tor aż po horyzont oraz wielki las po bokach). Czasem tylko spod nóg uciekają zaskrońce. Połowa marszu przypada nam przy krzyżówce dróg i czekającym tam parolu straży granicznej. Panowie na szczęście okazują się wyrozumiali bo nie zawracają nam głowy tylko spokojnie kontrolują przejeżdżające samochody. My wypijamy witaminki, machamy nogami, żeby nam trochę odpoczęły i oglądamy pomnik żubra, który jest za nami. Przyznaję, ociągamy się z pójściem dalej (wuj ma jakiś gorszy dzień) ale wreszcie po 45 minutach nic nie robienia ruszamy.


 

Droga wiedzie przez Budy i Teremiski. Pierwsze słyną z miejscowego skansenu (pachnie nowością ale koncepcyjnie całość się broni), drugie z – Adama Wajraka i Jacka Kuronia. Pierwszy podobno tam mieszka, drugi kiedyś przyjeżdżał uczyć miejscowe dzieciaki. Teraz w obu jest zaledwie kilkadziesiąt chałup, ale za to sporo z nich może poszczycić się szyldem – agroturystyka.







 


Gdy w końcu docieramy do Białowieży jest już po 19. Jak zawsze musimy przejść jeszcze kawał miejscowości zanim zameldujemy się pod właściwym numerem. Ale dzięki temu lokalizujemy luksusowy hotel & spa (wuj: może ja bym poszedł na masaż?), najbliższy naszej kwatery sklepik i miejscowe jadłodajnie. Zauważamy też że poszczególne domy są bardzo ciasno położone. Jeden wręcz wchodzi w drugi, a posesje nie są szerokie, za to dość długie. Nocleg mieści się w miłym, niebiesko białym domku, dostajemy do dyspozycji rodzaj strychu z dwoma pokojami, łazienką i tarasem. Czysto, schludnie, wkoło zapach drewna. Bardzo ok. Wieczorem udaje mi się jeszcze wyciągnąć wuja na spacer połączony z konsumpcją obiadu (obiecany już w Warszawie) oraz zwiedzaniem pałacowego parku. W Białowieży bowiem mieściła się siedziba kilku carów. Informuje o tym przewodnik oraz niezwykle zdjęcia pokazywane na rynku.







Przed pójściem spać studiujemy jeszcze rozmaite ciekawostki na temat puszczy. A to o tym, że żubry, które tam obecnie są to nie są te prawdziwe żubry z dziada pradziada tylko krzyżówka z egzemplarzy sprowadzanych z zagranicy. Ostatni żubr padł bowiem tutaj w 1919 r. Z niedźwiedziami też nie jest lepiej. Misia widziano tu bowiem kupę czasu temu a mianowicie w 1962 r. Wuj ripostuje, że to pewnie, któryś z zagranicznych się zamyślił i niechcący przeszedł do Polski.



 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz