piątek, 28 czerwca 2013

Dzień Piąty. Próba charakteru

Po całkiem miłej nocy, wstajemy rano, pakujemy się i ruszamy. Jest pochmurno ale to dopiero początek dnia. Śniadanie jak zwykle w sklepie, potem ruszamy w kierunku Szlaku Dębów Królewskich. Tam bowiem zaczyna się nasza właściwa droga w kierunków Narewki. Pogoda powoli się psuje, zaczyna siąpić, a potem kropić. Nie zrażeni wkraczamy w krainę dębów, a miły pan stojący przy wejściu na szlak kasuje nas na bilety po 6 pln. Droga nie jest długa, ma raptem pół kilometra, jest natomiast ładnie utrzymana i pewnie na to idą pieniądze z biletów. Dębów jest 24 i są nazwane imionami książąt litewskich oraz królów i królowych polskich. Niektóre są ogromniaste, wszystkie zaś mają po kilkaset lat. Kończymy sesje fotograficzną i idziemy dalej.

    

                               




 
Wciąż kropi, po kwadransie zaczyna padać, a po pół godzinie leje. A przed nami aż 14 km do Narewki. W dodatku drogą prostą jak pod linijkę co z psychologicznego punktu widzenia nie jest fajne (puszczę podzielili podczas wojny Niemcy i wyznaczyli szereg małych kwadratów po których można się poruszać, zakręty, skosy czy inne zawijasy – nie występują). Cóż zrobić, idziemy, idziemy, leje, idziemy, mamy mokre buty, mokre łby, mokre plecaki. Wciąż prosto, nudno, bez poprawy na pogodę. Nie chcę się gadać, mieli się w myślach jakieś głupoty albo mruczy coś pod nosem. Byleby do przodu, byleby nie myśleć o zimnie. Zatrzymujemy się tylko raz bo dzwoni Basia, a wujowi ucieka zasięg. Po 3 godzinach takiej mordęgi dochodzimy do miejscowości Narewka. Jesteśmy już cholernie przemoczeni ale okazuje się, że może być gorzej, bo o to chamski prysznic serwują nam przejeżdżające obok nas samochody. Najzwyczajniej w świecie mają gdzieś że obok drogi idą ludzie i chlapią tak, jakby ktoś polał nas wodą z wiadra. Zrezygnowani decydujemy się uderzyć do zajazdu Bojarski Gościniec. Musimy odpocząć i choć odrobinę wyschnąć przed kolejnymi godzinami marszu. Gościniec okazuje się całkiem fajnym miejscem – ja zamawiam herbatę a kiedy i ona się kończy to po prostu wrzątek, wuj – żurek z chrzanem (do tego chleb z żurawiną) i kawę. Siedzimy chyba z 45 minut rozkoszując się tym, że nic na nas nie pada. Ja najchętniej siedziałabym tam jeszcze dłużej ale rzecz jasna trzeba iść dalej. Wciąż pada, choć jakby ciut mniej. Oglądanie cerkwi w takich warunkach nie ma sensu, podobnie jak robienie zdjęć. Kierunek Zalew Siemianówka. Chwała Bogu jest tam tylko 8 km. Idziemy więc prosto do celu usuwając się z drogi wszystkim jadącym w naszą stronę pojazdom.
 


 

Po 4 km jest już raźniej, czujemy że dojdziemy, czy pada czy nie. I rzeczywiście dochodzimy do celu o 17:00. Do dyspozycji mamy domek w ogrodzie gospodyni, jest w nim sporo miejsca tylko trochę zimno. Wuj protestuje i mówi, że nigdzie nie idzie tylko zawija się pod kołdrę.
Ja jestem twarda i postanawiam jeszcze zwiedzić Zalew. Perspektywa siedzenia na kwaterze do wieczora wydaje mi się bowiem zbyt hardcorowa. Jest ponuro-mgielnie, nad samą wodą wieje ale na wszelki wypadek gdyby było gorzej robię zdjęcia.







Wracając zahaczam o sklep w którym pracuje nasza gospodyni i kupuje cytrynę, aby zrobić sobie rozgrzewającą herbatę. Wieczorem próbujemy się suszyć, wypychamy buty gazetą, spisujemy zdjęcia i robimy różne notatki. Wpada do nas gospodyni. Chwila okazuje się kwadransem ale dzięki temu dowiadujemy się ciekawych wiadomości na temat samego Zalewu. Jego budowa trwała w latach 1977-1993. Ma on długość 13 km i szerokość od 1 do 4 km. Razem daje to powierzchnię 32 tyś m. kwadratowych. Niestety żeby go zbudować wysiedlono 4 czy 5 wiosek, co dla większości mieszkających tam starszych ludzi źle się skończyło. Dziś łowi się tam ryby, jest też plaża, ale nie w samej Siemianówce. Gospodyni zdradza też że większość mieszkańców tej wsi to prawosławni a sam batiuszka przewodzi zgromadzeniu już od 52 lat. Opowiada także o stacji przeładunkowej na tyłach miejscowości. Podjeżdżają tam pociągi z Białorusi i wyładowują towar. Żeby jednak było ciekawiej maszyniści białoruscy nie mają prawa jeździć po terenie Polski, więc jak tylko przekraczają granice na najbliższym przystanku wysiadają, do pociągu wsiada polska załoga i holuje ten pociąg całe półtora km do stacji przeładunkowej. A tamci siedzą sobie grzecznie z boczku i palą papierosy. Uraczeni ciekawymi historiami i życzliwym słowem na wieczór kładziemy się spać. Mi jest tak zimno, że zasypiam w polarze.



 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz