piątek, 5 lipca 2013

Dzień Dwunasty. Pajęczyny i latające mrówki



Po tym jakże leniwym i obfitującym w wydarzeniu dniu znowu ruszamy! Wychodzimy o 13 a do przejścia mamy raptem 25 km. Kierunek – miejscowość Płaska. Wuj sprawdził rano gdzie jest szlak, który do niej prowadzi, wychodzimy więc pewnie na drogę i tuż za Augustowem, schodzimy na pobocze kanału i zagłębiamy się w las. Tym odcinkiem mogliśmy iść w środę popołudniu ale żeśmy go wówczas nie znaleźli. Szlak wąziutki, dookoła chaszcze, bagniska i robactwo. Myślimy że to potrwa chwilę a później się przetrze zaciskamy więc zęby i idziemy dalej. Niestety tak wygląda cały szlak, którym ostatni raz szedł chyba ktoś bardzo dawno temu. No i zrobił się tego jakiś hardcorowy odcinek specjalny. Wrrrrr. Przez 2 godziny torujemy sobie drogę, potykamy się o korzenie, przełazimy przez jakieś powalone drzewa, zdejmujemy pajęczyny z twarzy i wpadamy w upierdliwe pokrzywy. Moje uczulenie się wzmaga, jestem cała podrapana, a na dodatek przyczepiają się do nas jakieś małe, latające mrówki (Jeeeeezu, skąd się biorą te mrówki????). Wysokie trawy sprawiają, że jest gorąco, a słońce robi jeszcze swoje. Owszem widok na jezioro jest, ale jesteśmy tak spoceni i zirytowani że nie jesteśmy w stanie się nim rozkoszować (gdzie ten szlak…. chyba tu…nie tu…. Nic nie widzę…) Jakieś 500 m przed końcem ja mówię że mam dość i przedzieram się na idącą o nas równolegle szosę. Wuj człapie za mną a kiedy jesteśmy już na asfalcie dodaje z ulgą w głosie: dobrze, że wtedy sobie ten odcinek darowaliśmy. Zgadzam się w zupełności i po raz pierwszy cieszę się, że idziemy asfaltówką. Odpoczynek robimy sobie dokładnie w tym samym miejscu co dwa dni temu. Przynajmniej można zmyć z siebie resztki pajęczyn. I wyjąć z włosów małe pajączki, które bardzo sobie upodobały to miejsce. Oj!

                            

Przy jeziorze Sajenek skręcamy i wchodzimy w puszczę. Droga duża, wyjeżdżona przez samochody nosi nazwę Gościniec Czarnobrodzki. Idzie się o wiele lepiej, po jakimś czasie wpadamy w miarowe tempo. Nie jest już tak parno jak w krzakach, plecaki trochę lżejsze, nogi więc same niosą. Ja zaczynam iść szybciej, żeby nie zgubić jednak wuja, robie sobie przystanki co kilka minut i zbieram dla niego motywtujące poziomki (wielkie i słodkie - działa!). Po drodze mijamy sporo pól namiotowych i po raz pierwszy obóz harcerski. Dzieciaki stamtąd słyszymy już dużo wcześniej – śmieją się wesoło i śpiewają, ale w takim lesie jest to całkiem miły przejaw życia. Po kilku kwadransach docieramy do kanału Augustowskiego, który podobno cały czas gdzieś płynął ale nie było go widać. Wygląda dość śmiesznie, dłuuuuugie lustro wody w jedną stronę i jeszcze dłuższe w drugą. Wiemy że jesteśmy już blisko, pozostaje tylko dojście do miejscowości.




                   

Płaska okazuje się typowym letniskiem, nie tyle płaskim ile bardzo długim. Rzecz jasna wychodzimy z lasu przy numerze 99 a nasza kwatera znajduje się pod numerem 46. Zwiedzamy więc chcąc niechcąc całą wieś, która posiada kilka sklepów (ooooo, sklep, sklep, o tej porze? Idziemy!!!), spory budynek straży granicznej, świetlicę wiejską (pokoje do wynajęcia), centrum informacji turystycznej (takie, że hohoho), odnowione boisko i bar, w którym można zjeść coś ciepłego  (bardzo porządny - kartacze i babka ziemniaczana obowiązkowo). Jak na miejscowości które mijaliśmy do tej pory ta jest najlepiej przygotowana dla turystów
J. Kwatera u Zosi jest rzeczywiście cholernie daleko. Mamy za to ładny, całkiem spory pokój z dużymi łóżkami. Przy herbacie bawimy się z kotem, wuj przegląda zdjęcia a ja wczytuje się w lokalną prasę. Przed zaśnięciem likwidujemy wszystkie stwory latające pod sufitem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz