wtorek, 2 lipca 2013

Dzień Dziewiąty. Rekreacyjnie


Co ciekawe spało się doskonale. Budzę się więc rano w bardzo dobrym nastroju. Na początek śniadanko – ja jak zwykle jogurt a wuj podwójne śniadanie w zajeździe (nocleg był bowiem z pożywieniem!). Wybór jest morderczy: kiełbasa, jajecznica lub naleśniki. Stawimy więc na kiełbasę i jajecznicę. Wuj zjada, ja się cieszę, że ma ciepłą strawę i kalorię ale on podsumowuje to stwierdzeniem, że za dużo J. No i jak tu człowiekowi dogodzić? Dżemik truskawkowy się już nie zmieścił, zabraliśmy go ze sobą.


Dzisiaj do przejścia jakieś 35 km, większość drogami szutrowymi lub wiejskim starym asfaltem. Ciekawością w tych stronach jest pojawiający się we wsiach bruk. Spotykamy go bardzo często i nie możemy za bardzo pojąć skąd się on bierze (po bruku nie idzie się wygodnie). Wuj sarkastycznie stwierdza, że musiał on zostać ułożony za cara i nikomu nie chciało się nic z tym zrobić. Faktem jest że w południowo-wschodniej części Polski nic takiego nie zauważyliśmy. Natomiast podobnie jak wszędzie pojawiają się i tu małe sklepiki działające od-do. Albo wczesnym rankiem albo po godz. 14:00. W sklepach obowiązkowo różne rodzaje piwa. Pieczywo jak twierdzi wuj potwornie nijakie, owoców i warzyw brak. Na szczęście jest woda na niej nam najbardziej zależy. Mieszkańcy mają obowiązkowo super stare i zdezelowane rowery na których dzielnie pomykają drogami. Z rowerów często wystają wędki albo wiaderka na jagody – zaczął się bowiem sezon i bardzo często spotykamy ogłoszenia w stylu: kurki, jagody kupię (15 pln).
 



 
Droga się spokojnie wije, mijamy miejscowości Sidra i Siderka słynące głównie z ałych stawów i dużych kościołów. Po południu okazuje się jednak że takie kościoły to jeszcze nic. Bowiem gdy zbliżamy się do Rożanystoku na horyzoncie majaczy nam się gigantyczna budowla. Wiedzieliśmy z wujkiem że jest tam jakiś ośrodek religijny, jest tam bowiem Dom Pielgrzyma (wuj, tu jest ładny dom pielgrzyma… wygląda na nowy… może zanocujemy tam, co?.... o nie, nie… tylko nie dom pielgrzyma!!!) ale nie podejrzewaliśmy czegoś takiego. Z oddali klasztor na miejscu okazuje się ogromną bazyliką – działają tam salezjanie, a samo miejsce jest związane ze św. Janem Bosko. Przechodząc koło świątyni mija nas chłopak, który widząc, że chyba chcemy ją obejrzeć wraca z kluczami i specjalnie dla nas ją otwiera. Miły chłód, zapach typowy dla budowli sakralnych (świece i jakieś kadziła), wewnątrz zdobienia, cudowne obrazy ale bez przesady i przepychu. Siedzimy chwilę a później wrzucamy pieniążek w podziękowaniu za wizytę. (Oczywiście zdjęć dobrych bazyliki nie ma, jest ona bowiem tak wielka że nie daje się objąć w żaden sposób).





 
Ostatnie km do miasta pokonujemy na lekko. Dąbrowa jest o wiele sympatyczniejszym miejscem niż Kuźnica, ma ładnie położony rynek, pocztę działającą do 20 i Biedronkę J.
Nasz zajazd zgodnie z nazwą mieści się Na Skarpie. W środku wesoła robotnicza kompania co oznacza, że szykuje się ciężka noc. Za to pokoje większe niż wczoraj, schludne, są ręczniki a na półeczce pod lustrem stoi nawet buteleczka z mydłem w płynie. Prawdziwy luksus. Przewidywania okazują się niestety prawdziwe. Ekipa mieszkająca z nami urządza sobie nocną popijawę, śpiewa w różnych językach, wrzeszczy, pali gdzie popadnie, rozkręca telewizor na cały regulator. Co ciekawe razem z obsługą zajazdu
J. Na szczęście koło 23:30 wszystko zamiera, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk. Uffff.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz