Co ciekawe spało się
doskonale. Budzę się więc rano w bardzo dobrym nastroju. Na początek śniadanko – ja jak zwykle jogurt a wuj podwójne śniadanie w
zajeździe (nocleg był bowiem z pożywieniem!). Wybór jest morderczy: kiełbasa,
jajecznica lub naleśniki. Stawimy więc na kiełbasę i jajecznicę. Wuj zjada, ja
się cieszę, że ma ciepłą strawę i kalorię ale on podsumowuje to stwierdzeniem,
że za dużo J. No i
jak tu człowiekowi dogodzić? Dżemik truskawkowy się już nie zmieścił,
zabraliśmy go ze sobą.
Dzisiaj do przejścia jakieś 35 km, większość
drogami szutrowymi lub wiejskim starym asfaltem. Ciekawością w tych stronach
jest pojawiający się we wsiach bruk. Spotykamy go bardzo często i nie możemy za
bardzo pojąć skąd się on bierze (po bruku nie idzie się wygodnie). Wuj
sarkastycznie stwierdza, że musiał on zostać ułożony za cara i nikomu nie
chciało się nic z tym zrobić. Faktem jest że w południowo-wschodniej części
Polski nic takiego nie zauważyliśmy. Natomiast podobnie jak wszędzie pojawiają
się i tu małe sklepiki działające od-do. Albo wczesnym rankiem albo po godz.
14:00. W sklepach obowiązkowo różne rodzaje piwa. Pieczywo jak twierdzi wuj
potwornie nijakie, owoców i warzyw brak. Na szczęście jest woda na niej nam
najbardziej zależy. Mieszkańcy mają obowiązkowo super stare i zdezelowane
rowery na których dzielnie pomykają drogami. Z rowerów często wystają wędki
albo wiaderka na jagody – zaczął się bowiem sezon i bardzo często spotykamy
ogłoszenia w stylu: kurki, jagody kupię (15 pln).
Droga się spokojnie wije, mijamy miejscowości
Sidra i Siderka słynące głównie z ałych stawów i dużych kościołów. Po południu
okazuje się jednak że takie kościoły to jeszcze nic. Bowiem gdy zbliżamy się do
Rożanystoku na horyzoncie majaczy nam się gigantyczna budowla. Wiedzieliśmy z
wujkiem że jest tam jakiś ośrodek religijny, jest tam bowiem Dom Pielgrzyma
(wuj, tu jest ładny dom pielgrzyma… wygląda na nowy… może zanocujemy tam,
co?.... o nie, nie… tylko nie dom pielgrzyma!!!) ale nie podejrzewaliśmy czegoś
takiego. Z oddali klasztor na miejscu okazuje się ogromną bazyliką – działają
tam salezjanie, a samo miejsce jest związane ze św. Janem Bosko. Przechodząc
koło świątyni mija nas chłopak, który widząc, że chyba chcemy ją obejrzeć wraca
z kluczami i specjalnie dla nas ją otwiera. Miły chłód, zapach typowy dla
budowli sakralnych (świece i jakieś kadziła), wewnątrz zdobienia, cudowne
obrazy ale bez przesady i przepychu. Siedzimy chwilę a później wrzucamy
pieniążek w podziękowaniu za wizytę. (Oczywiście zdjęć dobrych bazyliki nie ma,
jest ona bowiem tak wielka że nie daje się objąć w żaden sposób).
Ostatnie km do miasta pokonujemy na lekko.
Dąbrowa jest o wiele sympatyczniejszym miejscem niż Kuźnica, ma ładnie położony
rynek, pocztę działającą do 20 i Biedronkę J.
Nasz zajazd zgodnie z nazwą mieści się Na Skarpie. W środku wesoła robotnicza kompania co oznacza, że szykuje się ciężka noc. Za to pokoje większe niż wczoraj, schludne, są ręczniki a na półeczce pod lustrem stoi nawet buteleczka z mydłem w płynie. Prawdziwy luksus. Przewidywania okazują się niestety prawdziwe. Ekipa mieszkająca z nami urządza sobie nocną popijawę, śpiewa w różnych językach, wrzeszczy, pali gdzie popadnie, rozkręca telewizor na cały regulator. Co ciekawe razem z obsługą zajazdu J. Na szczęście koło 23:30 wszystko zamiera, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk. Uffff.
Nasz zajazd zgodnie z nazwą mieści się Na Skarpie. W środku wesoła robotnicza kompania co oznacza, że szykuje się ciężka noc. Za to pokoje większe niż wczoraj, schludne, są ręczniki a na półeczce pod lustrem stoi nawet buteleczka z mydłem w płynie. Prawdziwy luksus. Przewidywania okazują się niestety prawdziwe. Ekipa mieszkająca z nami urządza sobie nocną popijawę, śpiewa w różnych językach, wrzeszczy, pali gdzie popadnie, rozkręca telewizor na cały regulator. Co ciekawe razem z obsługą zajazdu J. Na szczęście koło 23:30 wszystko zamiera, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk. Uffff.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz