poniedziałek, 1 lipca 2013

Dzień Ósmy. Małe miasteczka i wielkie tiry

W nocy niestety koszmary. Za to dzień lekki. Może nawet za lekki. Wg wyliczeń wuja dzisiejsza trasa ma mieć albo 15 km albo 30 km J. Ot taka różnica. Ponieważ po dokładnym przestudiowaniu mapy okazuje się, że zwycięży opcja pierwsza rano decydujemy się na spacer bez plecaków do bliskiej miejscowości Bohoniki gdzie odwiedzamy kolejny tatarski cmentarz i meczet.






 
Na właściwą trasę wychodzimy o 9:30 i kierujemy się na Klimówkę. Jest ciepło, mało chmur na niebie. W samej wsi od strony historycznej nic ciekawego, jedynie murowany kościół z przeokropną figurką ojca Pio przed wejściem (pomarszczony i zgarbiony). Odkrywamy za to sklep – z radością więc zakupujemy jedyny znajdujący się tam kefirek sokólski oraz kwas chlebowy i herbatniki dla wuja. Traktujemy to jak późne śniadanie i nie spieszymy się w wyjściem dalej. Do Kruglan gdzie tym razem mamy nocleg zostało nam niewiele. Maszerujemy spacerkiem przez las, zajadamy poziomki, natrafiamy na tym razem mniej miły patrol i szukamy naszego zajazdu. Okazuje się, że jest on przy drodze (na Białystok J) co oznacza, że ostatnie 3 km wędrujemy w upale po asfalcie.





 
Zajazd Sosna to prawdziwe miejsce grozy J. Na parkingu wieeelkie tiry, w środku barowa atmosfera, mielone i mizeria. Otrzymujemy pokoik na 2 piętrze wielkości mojej łazienki. Są tam 2 łóżka i stolik pod telewizor a poza tym nie da się przejść. Kiedy wyjmuje swoje rzeczy z plecaka wszystko wydaje się zagracone. Wuj śmieje się, że więcej miejsca mają w celach więźniowie, a ja ripostuję że na tak krótkich łóżkach to nawet my się nie zmieścimy (nie mówiąc o kierowcach tirów). Pożartowawszy sobie trochę idziemy na wycieczkę. Jest bowiem dopiero 15 i perspektywa spędzenia dalszej części dnia w tymże miejscu jawi się jako kara J. A jest co zwiedzać bo 3 km od nas miejscowość Kuźnica Białostocka (nie znaleźliśmy tam noclegu dlatego zdecydowaliśmy się na boski zajazd).
 





Miasteczko niewielkie i raczej nudnawe. Obok niego na słynnej szosie białostockiej ustawiają się w kolejce tiry. Za plus należy Kuźnicy zaliczyć ładnie wyremontowaną stację PKP (wiesz wuj sprawdziłam na rozkładzie, że za tą miejscowość to już nic nie jeździ, to dziwne….może dlatego że zaraz jest granica? …… yyyyy, w sumie fakt) oraz bankomat PKO!!! Ta ostatnia informacja ucieszyła szczególnie mnie ponieważ przewidziana pierwsza partia finansów mi się już skończyła i dzisiejszy dzień sponsorował wuj. Zwiedzamy aptekę, kościół, cerkiew i wszystkie (5 sklepów). Wuj dostaje lody, ja gazety. Wracamy okrężną drogą, tak, że robi się z tego 4 godzinna wycieczka. Czyli ostatecznie kilometrowo wyrabiamy normę (tyle, że połowę bez plecaków). Pod wieczór wuj zasiada z piwem w barze i wpatruje się w telewizor, ja uzupełniam notatki i próbuję wyczytać z gazet coś ciekawego. Za oknem tiry śmigają, że hoho. Bardzo romantyczny wieczór J.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz