W nocy niestety koszmary. Za to dzień lekki.
Może nawet za lekki. Wg wyliczeń wuja dzisiejsza trasa ma mieć albo 15 km albo
30 km J. Ot taka różnica. Ponieważ po dokładnym
przestudiowaniu mapy okazuje się, że zwycięży opcja pierwsza rano decydujemy
się na spacer bez plecaków do bliskiej miejscowości Bohoniki gdzie odwiedzamy
kolejny tatarski cmentarz i meczet.
Na właściwą trasę wychodzimy o 9:30 i kierujemy
się na Klimówkę. Jest ciepło, mało chmur na niebie. W samej wsi od strony
historycznej nic ciekawego, jedynie murowany kościół z przeokropną figurką ojca
Pio przed wejściem (pomarszczony i zgarbiony). Odkrywamy za to sklep – z
radością więc zakupujemy jedyny znajdujący się tam kefirek sokólski oraz kwas
chlebowy i herbatniki dla wuja. Traktujemy to jak późne śniadanie i nie
spieszymy się w wyjściem dalej. Do Kruglan gdzie tym razem mamy nocleg zostało
nam niewiele. Maszerujemy spacerkiem przez las, zajadamy poziomki, natrafiamy
na tym razem mniej miły patrol i szukamy naszego zajazdu. Okazuje się, że jest
on przy drodze (na Białystok J) co
oznacza, że ostatnie 3 km wędrujemy w upale po asfalcie.
Zajazd Sosna to prawdziwe miejsce grozy J. Na parkingu wieeelkie tiry, w środku barowa atmosfera, mielone i
mizeria. Otrzymujemy pokoik na 2 piętrze wielkości mojej łazienki. Są tam 2
łóżka i stolik pod telewizor a poza tym nie da się przejść. Kiedy wyjmuje swoje
rzeczy z plecaka wszystko wydaje się zagracone. Wuj śmieje się, że więcej
miejsca mają w celach więźniowie, a ja ripostuję że na tak krótkich łóżkach to
nawet my się nie zmieścimy (nie mówiąc o kierowcach tirów). Pożartowawszy sobie
trochę idziemy na wycieczkę. Jest bowiem dopiero 15 i perspektywa spędzenia
dalszej części dnia w tymże miejscu jawi się jako kara J. A jest co zwiedzać bo 3 km od nas miejscowość Kuźnica Białostocka (nie
znaleźliśmy tam noclegu dlatego zdecydowaliśmy się na boski zajazd).
Miasteczko niewielkie i raczej nudnawe. Obok niego na słynnej szosie białostockiej ustawiają się w kolejce tiry. Za plus należy Kuźnicy zaliczyć ładnie wyremontowaną stację PKP (wiesz wuj sprawdziłam na rozkładzie, że za tą miejscowość to już nic nie jeździ, to dziwne….może dlatego że zaraz jest granica? …… yyyyy, w sumie fakt) oraz bankomat PKO!!! Ta ostatnia informacja ucieszyła szczególnie mnie ponieważ przewidziana pierwsza partia finansów mi się już skończyła i dzisiejszy dzień sponsorował wuj. Zwiedzamy aptekę, kościół, cerkiew i wszystkie (5 sklepów). Wuj dostaje lody, ja gazety. Wracamy okrężną drogą, tak, że robi się z tego 4 godzinna wycieczka. Czyli ostatecznie kilometrowo wyrabiamy normę (tyle, że połowę bez plecaków). Pod wieczór wuj zasiada z piwem w barze i wpatruje się w telewizor, ja uzupełniam notatki i próbuję wyczytać z gazet coś ciekawego. Za oknem tiry śmigają, że hoho. Bardzo romantyczny wieczór J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz