niedziela, 30 czerwca 2013

Dzień Siódmy. Smakołyki na tatarskim szlaku

Na dzień dobry pierogi dla wuja i dzbanek mięty dla mnie. Oczywiście do tego domowe ciasteczka i kawałek szarlotki.


 
 




 
Potem wycieczka w okolice meczetu, chcemy bowiem obejrzeć znajdujący się obok cmentarz muzułmański - mizar. Najwcześniejsza data jaką udało się zidentyfikować na znajdujących się tam nagrobkach pochodzi z 1704 r.
 









 
Robimy zdjęcia, wracamy do zajazdu i oczarowani klimatem tego miejsca kupujemy jeszcze smakołyki na drogę. Ruszamy do Krynek. Jest ciepło, idziemy w podkoszulkach, droga zwyczajna. Jako że wyszliśmy dopiero o 9, do miasta dochodzimy o 11:15. Na rynku wypijamy oczywiście wodę Krynkę, która towarzyszy nam dzielnie od początku całej wyprawy, zostawiamy plecaki w sklepie, oglądamy cerkiew i synagogę (nie działa od 1942, przemieniona na dom kultury i… ośrodek sportowy). Chwilę się bimbamy, kupujemy miejscowe gazety, jogurt i barszczyk na wieczór dla wuja.

 





 
 
 Następnie Jurowlany. Maszeruje się ciężko, pod stopami asfaltówka, bolą mięśnie i podeszwy, słońce dokucza. Po drodze trafiamy na bardzo miły patrol. Panowie sprawdzają nasze dane a po mojej informacji, że wysłaliśmy do nich maila sprawdzają czy te dane w bazie są i okazuje się, że są! Czyli jednak można! Ha! Nie spisują więc dowodów tylko chwilę z nami rozmawiają (zdradzając przy okazji, że wciąż bardzo często zdarzają się przejścia z Białorusi do Polski nielegalnie przez granicę i że mandat za robienie zdjęć w pasie przygranicznym może wynieść nawet 500 pln). Życzą nam miłej drogi i żegnają się z nami, uprzedzając, że kolejnego sklepu już na naszej trasie do wieczora nie będzie. Przygotowujemy się psychicznie na tę okoliczność i idziemy dalej. Zahaczamy też rzecz jasna o miejscową cerkiew.



 

 
Trasa przebiega wzdłuż granicy, mijamy kolejne miejscowości. Chmury się z nami bawią chowanego ale deszczu nie ma. Z uwagi na bolące nogi decydujemy się iść drogą prostszą, a nie okrężną jak pierwotnie zdecydował wuj . Robimy dłuższy postój w Wojnowcach i docieramy do Malawicz. Od pani sołtysowej dostajemy do dyspozycji kolejny domek, uroczy i duży ale kolejny w którym jest też zimno J . Po ogródku wałęsa się rudy kot, towarzystwa domaga się także grubiutki kundel boczek. Wieczór upływa na sprawdzaniu kolejnych noclegów oraz czytaniu zakupionych w Krynkach gazet (Współczesna Białostocka i Magazyn Poranny). Najbardziej fascynujące okazuję się informacje dotyczące sprzedaży produktów rolnych ( bele siana, kwota mleczna, kiszonka z kukurydzy, koniczyna, pszenżyto) oraz zwierzątek byczek żarłacz, cieliczka, koziołki, króliki belgijskie olbrzymy, pawie, ule). Studiujemy je chyba przez godzinę. Potem już tradycyjnie wkładamy na siebie wszystko co się da i idziemy lulu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz