Na dzień dobry pierogi dla wuja i dzbanek mięty
dla mnie. Oczywiście do tego domowe ciasteczka i kawałek szarlotki.
Potem wycieczka w okolice meczetu, chcemy bowiem
obejrzeć znajdujący się obok cmentarz muzułmański - mizar. Najwcześniejsza data
jaką udało się zidentyfikować na znajdujących się tam nagrobkach pochodzi z
1704 r.
Robimy zdjęcia, wracamy do zajazdu i oczarowani klimatem
tego miejsca kupujemy jeszcze smakołyki na drogę. Ruszamy do Krynek. Jest ciepło, idziemy w podkoszulkach,
droga zwyczajna. Jako że wyszliśmy dopiero o 9, do miasta dochodzimy o 11:15. Na
rynku wypijamy oczywiście wodę Krynkę, która towarzyszy nam dzielnie od
początku całej wyprawy, zostawiamy plecaki w sklepie, oglądamy cerkiew i synagogę
(nie działa od 1942, przemieniona na dom kultury i… ośrodek sportowy). Chwilę
się bimbamy, kupujemy miejscowe gazety, jogurt i barszczyk na wieczór dla wuja.
Trasa przebiega wzdłuż granicy, mijamy kolejne
miejscowości. Chmury się z nami bawią chowanego ale deszczu nie ma. Z uwagi na
bolące nogi decydujemy się iść drogą prostszą, a nie okrężną jak pierwotnie
zdecydował wuj . Robimy dłuższy postój w Wojnowcach i docieramy do Malawicz. Od
pani sołtysowej dostajemy do dyspozycji kolejny domek, uroczy i duży ale
kolejny w którym jest też zimno J . Po ogródku wałęsa się rudy kot, towarzystwa domaga się także
grubiutki kundel boczek. Wieczór upływa na sprawdzaniu kolejnych noclegów oraz
czytaniu zakupionych w Krynkach gazet (Współczesna Białostocka i Magazyn
Poranny). Najbardziej fascynujące okazuję się informacje dotyczące sprzedaży
produktów rolnych ( bele siana, kwota mleczna, kiszonka z kukurydzy, koniczyna,
pszenżyto) oraz zwierzątek byczek żarłacz, cieliczka, koziołki, króliki
belgijskie olbrzymy, pawie, ule). Studiujemy je chyba przez godzinę. Potem już
tradycyjnie wkładamy na siebie wszystko co się da i idziemy lulu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz