czwartek, 11 lipca 2013

Dzień Osiemnasty. W stronę jeziorowego tłumu

Rano zimno, niebo pochmurne. Na początek idę po śniadanie do sklepu i zahaczam o kiosk w poszukiwaniu czwartkowej gazety z Dużym Formatem (Dzień Dobry, poproszę Wyborczą…. Nie ma…. Jak to nie ma?.... No nie ma, nie dowieźli z Olsztyna, a co się tak zachciało pani czytać gazetę rano?). Potem zakładam zestaw z długim rękawem i wychodzimy. Dziś kolejny długi dystans do pokonania a meta w Węgorzewie, wuj lekko marudzi i skarży się na spore znużenie. Na początek wędrujemy pobocznymi wsiami oglądając domostwa i pięknie pasące się krowy. Ja maszeruję jakieś 100 metrów przed wujem, utrzymując kontakt wzrokowy i sprawdzając czy gdzieś po drodze nie padł, ale generalnie maszeruję przed siebie. Taka forma chodzenia mi bardzo odpowiada. Skupiam się na rytmie, na utrzymaniu tempa, czerpię też z tego sporą satysfakcję. Jest tylko droga i ja i cisza i własne myśli i krok za krokiem do przodu. Oboje zresztą należymy do tego typu piechurów, którzy nie muszą co chwilę rozmawiać, tylko wymieniają uwagi raz na jakiś czas. Ciągłe trajkotanie byłoby zresztą nie do zniesienia. W takiej wędrówce człowiek jest w pewnym sensie sam ze sobą, ze swoim organizmem, charakterem i potrzebami. Spory to wysiłek ale niosący też sporą przyjemność. Przyznaję że każdy dzień, kiedy ciało jest już przyzwyczajone do marszu sprawia olbrzymią frajdę. Do tego dochodzą pewne ograniczenia logistyczno-techniczne. Nagle okazuje się, że nie trzeba wielu rzeczy (ciuchów, kosmetyków, technologii, gadżetów), sporadyczny kontakt ze światem też wychodzi na plus. Nie trzeba aktualizować informacji, odpowiadać ciągle na maile, umawiać się na kolejne kawki ze znajomymi. Cieszy zielona trawa, uśmiechająca się starsza pani w ogródku, ślimak pełzający wzdłuż drogi. Wzrok i smak się wyostrzają, umysł oczyszcza. Jak w książkach Georgesa Pereca, ograniczenie przynosi wyzwolenie.
Niestety nieodłącznym elementem tego typu wypraw jest tęsknota za bliskimi. I nawet aktualizowanie bloga nie jest w stanie wszystkim dogodzić. Chociaż staramy się jak możemy. (no czytaliśmy, czytaliśmy z tatą, ale nie ma tam dnia 10…. A kiedy będzie dalszy ciąg bo nic się nie dzieje……no komentarze wuja są naprawdę pyszne…. Pani Elizo, no gratulacje, trzymamy kciuki, ale czemu Pani nie ma na zdjęciach?........No a Basia wciąż dzwoni? Dobrze, niech dzwoni do wuja….). Chociaż staramy się jak możemy.
W połowie drogi przystanek w Baniach Mazurskich. Urocza mała miejscowość z cerkwią greckokatolicką, sklepami (z nieodłączną gigantyczną figurą żubra przed wejściem), strażą pożarną i lodami tradycyjnymi. Układamy się na murku, wuj plotkuje przez telefon a ja robię zdjęcia okolicznym chałupom. Coraz częściej mijają nas grupki rowerzystów co oznacza, że zbliżamy się do miejscowości typowo letniskowych. Dalszy marsz wygląda podobnie, dwa razy prawie, że gubimy drogę, ale gps naprowadza nas na właściwe skręty. Do Węgorzewa docieramy dość późno. Jest już po 19:30 i ostatkiem sił wleczemy się na kwaterę. Pensjonat Przystań jest położony w baaaaaaaardzo dziwnym miejscu (tuż przy wyjeździe z miasta, na osiedlu domków jednorodzinnych), za to pani która nas obsługuje jest bardzo sympatyczna. Wspomina, że sama chodzi na pielgrzymki po 400 km i rozumie, że jesteśmy zmęczeni, da nam więc ładny pokój żebyśmy mogli wypocząć. Faktycznie. Pokój jest gigantyczny, to prawie, że apartament – są w nim dwa wieeeelkie podwójne łóżka i jeszcze trzecie dodatkowe. Wuj cieszy się na wiadomość o łazience w pokoju (na perspektywę mycia na korytarzu kręci nosem) a ja tradycyjnie wyruszam do sklepu. Ponieważ mam dane o Biedronce znajdującej się 15 minut od nas uznaję że doczłapię i sunę dostojnie po chodniku. Mijają mnie tłumy młodzieży ciągnące na festiwal muzyczny, z plecakami, karimatami, obowiązkowo w czarnych glanach (co pozwala sądzić że jest to festiwal muzyki ciężkiej). Podobne stada spotykam w sklepie. Wszyscy kupują piwo i chipsy, nikt się nie awanturuje, wszędzie pełna kultura i w ogóle wygląda to dość sympatycznie. Wracając żegna mnie zjawiskowo piękny zachód słońca. No i proszę miało padać, a nie spadła nawet jedna kropla deszczu
J.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz