niedziela, 7 lipca 2013

Dzień Czternasty. Nostalgicznie

Noc na terenie starego klasztoru bardzo przyjemna. Świeża biała pościel, ciepłe kocyki, budzimy się rano rześcy i wyspani. Dobry humor podtrzymuje smaczne śniadanko (w cenie noclegu) oraz gorąca herbata, którą wypijamy w ogromnych ilościach. Żal  opuszczać to miłe miejsce, z którym wiąże się tak ogromna masa wspomnień sprzed kilku lat. Zwłaszcza, że nic tu się tak naprawdę nie zmieniło.


Opuszczając półwysep mijamy rozstawiające się rano kramy z ogromną ilością miodów, kwasu litewskiego, sękaczy i różnych dziwnych odpustowych pierdoletków. Wuj wrzuca pocztówki do skrzynki i na szlak. Tak się znowu składa, że mamy do przejścia jakieś 25 km, więc idziemy na luzie. Ja znam trasę na pamięć – jeździłam tamtędy na rowerze i wciąż kojarzę gdzie są krzaki z porzeczkami a gdzie będzie przystanek na maliny (i one wciąż tam są!). Nie wyjmujemy nawet mapy tylko po prostu sobie drepczemy. Poszczególne wioski malutkie, zadbane. Krowy zadowolone wylegują się niedzielnie na trawie. Robimy zdjęcia widoczkom, ładnym domkom i dziwnym drzewom. Ja czuję się jakbym wróciła na stare śmieci. Wuj słucha moich opowieści z tamtych czasów. Taka sielska wycieczka się z tego robi…

Mijamy Mikołajewo i Maćkową Rudę – letnią siedzibę naszego miłościwie nam panującego prezydenta Bronisława. Tamże jest też przystanek dla kajakarzy – lekko podchmielona grupa zaczyna dzień od chłodnika i pierogów ruskich. Potem Wysoki Most, Czarna Hańcza i Pogorzelce. W między czasie dzwoni Warszawa i Kraków (tak, noooo….Danka, no dobra pogoda jest…. No miał być grad ale nie ma….. no słonce i chmury…a u was jaka pogoda?). Napotykamy też miłych państwa jadących samochodem, którzy zatrzymują się koło nas i z uznaniem i zainteresowaniem wypytują o szczegóły naszego marszu (a rejestracja samochodu warszawska
J). W końcu dochodzimy do Białogóry gdzie zalegamy na trawniku przy jednym z gospodarstw agroturystycznych i gapimy się na jezioro przed nami. A że mamy duuuużo czasu wylegujemy się aż 45 minut. W końcu dochodzimy do wniosku że od odpoczywania zaczyna tyłek boleć J znaczy się to już przesada i czas ruszać dalej.

Po półtorej godziny dochodzimy do Sejn. Zrzucamy bagaże w domu litewskim i ruszamy na przebieżkę po mieście. Na początek wizyta w Bazylice i Klasztorze Dominikańskim (nawet otwarte), potem baaaardzo dziwny pomnik smoleński, tradycyjnie sklep i poszukiwanie jeziora (Elizko, a jest tu cerkiew? ….. Nie ma?.... to już nie będzie żadnej cerkwi po drodze?). Zalegamy na pseudo plaży z dużą ilością gazet (sobotnia Wyborcza, Suwalska Gazeta Współczesna oraz Gazeta Obywatelska – tylko dla twardzieli). Słoneczko cieplutko grzeje nam kości, jakiś kot chce się z nami zaprzyjaźnić, leniwe niedzielne popołudnie. Wracając uzupełniamy zapasy jogurtów i oglądamy miasto. Małe urocze sklepy, jakieś dzieci sprzedają truskawki przy rynku, wszędzie napisy dotyczące ryb oraz reklamy taniej odzieży. Tu i ówdzie drogowskazy na przejścia graniczne (Ogrodniki) oraz napisy po litewsku. Po 19 zalegamy w pokoju. Mamy aż 3 łóżka więc nawet Szeregowy się dzisiaj wyśpi. Jest także czajnik co oznacza ciepłą herbatę na czas wieczornego czytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz