sobota, 21 lipca 2012

Dzień Ósmy. Ciężkie życie bloggera

Drugi dzień w Tomaszowie wygląda tak samo jak pierwszy (pobudka – herbata – blog – sklep – spacer – sklep – spacer – blog – lulu) zamiast więc opisywać znaną już trasę kilka refleksji na temat prowadzenia bloga w podróży. A raczej dlaczego jest to takie trudne. Bo wbrew pozorom naprawdę jest to trudne i na drodze staje kilka przeszkód.

Przeszkoda 1 – zmęczenie
Pierwsza i najważniejsza. Na wędrówkę poświęcamy około 10 godzin dziennie. A kiedy zakurzeni, padnięci dochodzimy do miejsca noclegu to czasem po prostu nie ma siły żeby zrobić herbatę a co dopiero włączyć komputer. O porannym pisaniu nie ma mowy. I tak nastawiamy budzik na 7. Wieczorne notatki to więc walka z własną słabością i pamięcią (gdzie to dokładnie było?). Najczęściej ograniczają się one do haseł, które potem przy lżejszym dniu kleją się w zdania.

Przeszkoda 2 – zdjęcia
Kiedy już wymuszę na sobie zrobienie notatek, pozostaje kwestia wyboru zdjęć. A tych jest ….no cóż… dużo
J. Wuj ma aparat, ja tradycyjnie robię zdjęcia wiernym Iphonem. Sprawdził się na Alasce, sprawdza się też tu. A ponieważ żadna lawina nie leci mi na głowę robię zdjęcia gdy tylko coś mi się spodoba. I takich obrazków wychodzi dziennie koło 100 – 120. Trzeba je przerzucić do komputera i zrobić wybór na blog. A to zwykle trwa i trwa..

Przeszkoda 3 – perfekcjonizm
Kiedy już mam notatki i wybrane zdjęcia wychodzi ze mnie chęć dopracowania wszystkiego. Czyli upierdliwy perfekcjonizm. Zdania muszą być w miarę złożone, opisy dokładne i sprawdzone w przewodniku (cerkwie się mylą jedna z drugą, nazwy miejscowości zacierają). Szuka się ciekawostek, przypomina zabawne dialogi. Porównuje czy nie jest nudno. I to labirynt bez wyjścia
J J. Poza tym zdjęcia trzeba obrobić. Bo a to się stało pod słońce, a to w cerkwi jest tak ciemno, że nic nie widać. I kolejne półtorej godziny w plecy.

Przeszkoda 4 – Internet
A to już naprawdę duża kłoda. I często nie do przeskoczenia. Tam gdzie wędrujemy najczęściej nie ma zasięgu. Albo jest wybiórczo. Wygląda to dość zabawnie, bo z wujkiem jesteśmy w tej samej sieci i czasami gdy on ma 1 kreskę to ja mam 3. Albo on jest w sieci polskiej a ja w ukraińskiej. Gdy już cudem ktoś się do nas dodzwoni to nasze rozmowy wyglądają tak:

Ja – Halo, dzień dobry… Przepraszam, ale jestem na urlopie i mam kłopot z zasięgiem…. Prawdopodobnie zaraz nas rozłączy…. Proszę zadzwonić w sierpniu….Dowidzenia.

Wuj – Halo…. Danka????.... No idziemy tak, ciągle idziemy….. Słyszysz mnie?????.......Halo? Danka????? ….. Mówisz coś???.... Co mówiłaś?????...... Halo???? …. Rany boskie!!!!!!……Halo?????.....No cholera by to wzięła…..

Mówimy jednak wciąż o telefonie a nie Internecie. Bo ten to w ogóle nie istnieje. A bloga nie da się prowadzić przez telefon. Schemat więc jest taki. Spisuję wszystko w miarę możliwości i układam, a gdy trafi się jakieś niemrawe WiFi (tak jak kilka dni temu) wysyłam wszystko do łącznika w Warszawie (którego pracę bardzo doceniamy :*). Wbrew pozorom wprowadzanie takich danych na blog wymaga sporo czasu i szybkiego łącza, a zwykle nie mamy ani tego ani tego.

Jak więc widać sprawa nie jest prosta. Na pewno w miarę dalszej wędrówki ten blog zmieni kształt. Ale to też już samo w sobie będzie cennym doświadczeniem. Czytelnikom zaś pozostaje uzbroić się w cierpliwość.

                              
                                  
                Klasyczne stanowisko pracy. Gdzieś między mapą, Glutem, śpiworem i przewodnikiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz